Próbny spływ Odrą Zdzieszowice - Krapkowice 15.07.12 Nawigacja: Home / Fotogalerie i relacje / Próbny spływ Odrą Zdzieszowice - Krapkowice 15.07.12 Wszystko zaczęło się od pomysłu, a narodził się on już kilka tygodni temu: spróbować spłynąć Odrą ze Zdzieszowic do Krapkowic. Był to pierwszy spływ kajakami na tej trasie, w związku z tym nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Dlatego „akcja” ta była zamknięta dla szerszego grona. Uczestniczyli w niej tylko nasi znajomi. Nie chcieliśmy narażać nikogo na niedogodności, których to dużo pojawiło się, ale o tym za chwile. Najpierw początek: spływ rozpoczął się 15.08.2012, w Zdzieszowicach. Startowaliśmy przy przeprawie promowej. Zakończenie natomiast było przewidziane w Krapkowicach przy budowanym porcie u ujściu Osobłogi. Godzina startu 14:00 – zbiórka w Otmęcie, następnie wyjazd do Zdzieszowic. Godzina powrotu – nieznana. Uczestników było 16, w tym jedna kobieta – tak jakoś wyszło. Dla zabezpieczenia eskortował nas statek ze Stowarzyszenia Port Jachtowy w Krapkowicach – lepiej być zawsze ubezpieczonym, szczególnie na nieznanych wodach. O 15:00 byliśmy już na wodzie - no i zaczęło się. Razem zwartą grupą ruszyliśmy. Pełni energii, entuzjazmu, czekaliśmy na nieznane. Pierwsze uczucie, jakie nam towarzyszyło to, „ale dużo miejsca!” – Tak! Doświadczeni spływami na małych, wąskich rzekach, tutaj mieliśmy luksus, Odra i jej szerokość sprawiały naprawdę wielkie wrażenie. Nurt słaby, pływaliśmy jakby na łyżwach po lodzie. Wspaniale było. Wszyscy zachwyceni. I takie uczucie towarzyszyło nam może ze 30 min, aż zaczęło się… Minęliśmy wspaniałe lasy łęgowe po przeciwnej stronie Zdzieszowic w miejscowości Mechnica. Później drzew zaczęło ubywać, stały już tylko pojedyncze egzemplarze nad brzegiem, gęsto zarośnięte krzakami – również malowniczo wyglądające. Początkowo nie odczuliśmy różnicy z tym związanej, aż nagle zawiał wiatr… Niby spokojny wiaterek, zaczął tworzyć niby małe fale i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że wiał wprost na nas i to z przeciwnego dla naszego spływu kierunku. Tak! Spływanie stało się troszeczkę cięższe, ale co tam dla nas, pełni jeszcze entuzjazmu dajemy spokojnie rady. Widoki przepiękne, wspaniała czysta woda – patrząc z perspektywy kajakarza. Słońce grzeje tak mocno, że aż chcemy to tej wody skoczyć i kąpać się, ale to może później tłumaczymy sobie, może jak wrócimy ze spływu. Mamy jeszcze siły to dziewicze piękno podziwiać. W dodatku rzeka zaczyna się wić, cudownie to wygląda. Jednak zachwyceni tym wszystkim nie zauważamy, co to znaczy dla nas… Wchodzimy w zakręty, niby prosta sprawa, spokojnie skręcamy, to w lewo, to w prawo, co to dla nas. W końcu rzeka szeroka, miejsca mamy mnóstwo, żadnych barek jedynie statek, co za nami płynie i pilnuje żeby nic nikomu się nie stało – poczucie bezpieczeństwa mamy cały czas. Tak, więc spokojnie zwarci dalej delektujemy się spływem. Jednak zauważamy, że jakoś zbliżamy się do jednego brzegu a za chwilę do drugiego, no, co się dzieje? Dziwne. Zbieramy zakręty a tu nagle w niektórych miejscach silny prąd, próbuje obrócić nas, walczymy, udaje się, dzielnie wychodzimy z tego. Za chwilę następny zakręt i kolejna taka sytuacja – ciekawe te prądy myślimy, w miejscach niby to prostych próbuje kajak skręcić, kolejna dla nas atrakcja. A wiatr wieje dalej. Przypływamy do pierwszej śluzy w Krępnej – rzeka poszerza się, widzimy jaz z prawej, dokładniej mówiąc widzimy jak woda się urywa, wiec to musi być jaz. Po lewej z daleka otwarte dla nas włazy śluzy. Wpływamy zwartą grupą. Wszyscy zachwyceni, w końcu dla nas to pierwsze śluzowanie w życiu. Statek za nami wpływa, czekamy w kajakach aż wszystko się zacznie. I zaczęło się powoli obniżają wodę, powoli – specjalnie dla nas, żeby nie było nie bezpiecznych zawirowań. My na kajakach mamy być zwarci i czekać w środku śluzy – mówi nam kierownik, nie możemy się zbliżać do włazów, tam najwięcej wirów jest. Poinformowani czekamy spokojnie i odpoczywamy. Śluzowanie trwa około 20 min. Świetna sprawa, można pogadać z innymi uczestnikami, podziwiać ciekawe konstrukcje hydrotechniczne. I co dla nas najważniejsze – nie musimy nosić kajaków. Woda obniżyła się, wrota otwarto i ruszyliśmy, pełni energii, odkrywać dalej Odrę. Z każdym kilometrem widok zmienia się, coraz to mniej drzew na brzegach, teraz nawet nie ma już pięknych wielkich krzaków, tylko brzegi zarośnięte trawami. Podziwiamy to wszystko pływając w ciągłych zakrętach Odry. Tak jak wcześniej niezmiennie towarzyszą nam prądy, ale bez problemu dajemy sobie z nimi rady. Po odpoczynku na śluzie – pływanie znów jest dla nas „spacerkiem” po rzece. I tak spływamy kolejny kilometr, i kolejny, i kolejny, a wiatr ciągle nieprzerwanie wieje nam prosto w twarz. Po dłuższym czasie zauważamy w końcu, że wiatr jest dużo mocniejszy niż wcześniej – a to na pewno z powodu braku drzew i krzaków na brzegach, dla nas, żaden problem. Płyniemy dalej. Kolejne już kilometry. Jakoś mamy wrażenie, że wiatr ciągle silniejszy, ale przecież brzegi wyglądają ciągle takie same, i te prądy w rzece też jakieś silniejsze, choć zakola także te same, no nic – damy rady przecież. Mijają kolejne minuty. Kolejne zakręty. Widok dalej piękny jednak już nie skupiamy się na nim tak bardzo, ale walczymy z prądami. A wiatr nadaj wieje. Znowu mija troszkę czasu, grupa rozciąga się, czyżby więcej wirów? A wiatr nadaj wieje. Po pewnym czasie zauważamy, że robi się coraz to trudniej. W zakolach ciężko utrzymać kajak, a wiatr nie daje nam spokoju. Z każdy kilometrem jest coraz to trudniej, prądy walczą z nami o sterowanie kajakiem, fale uderzające wprost na nas szarpiąc naszą „łódką” a wiatr zaczyna nas denerwować. I tak mijają kolejne kilometry. Zastanawiamy się gdzie jest w końcu ta śluza, trzeba w końcu nabrać sił, już dość zmęczeni jesteśmy. A tu nagle kapitan statku przez megafon mówi nam, że już mamy połowę spływu! Już? Połowę? Połowę??? Co? Dopiero? Nie możliwe! Z czego to mamy drugą połowę przepłynąć? Z jakich sił? Tak wszyscy już zmęczeni byli, wiry, fale, i ten męczący wiatr, a teraz jeszcze słońce prosto nam w oczy świeci. I najgorsze, że jeszcze drugie tyle musimy przepłynąć. Mówimy sobie ach damy rady – nie mamy w końcu wyjścia! Połowa już za nami – liczy się pozytywne myślenie. I płyniemy dalej. Po pewnym czasie grupa już mocno rozciąga się, wszyscy sprawni fizycznie, jednak każdy inaczej, niektórzy świetnie inni też dobrze, ale jednak zmęczenie pokazu swoje oblicze. Kolejny kilometr, ciągłe wiry, mocne fale, i ten wiatr – to już naprawdę robi się męczące. Ciekawi są wszyscy gdzie ta śluza w końcu, a jej ciągle nie ma. Wiec dalej walczymy, mijają kolejne kilometry, zmęczenie jest już naprawdę duże, palce aż bolą od trzymania wioseł, ale nie mamy wyjścia trzeba dopłynąć – choć śluzy nadal nie ma. W końcu, gdy już jesteśmy bardzo zmęczeni zauważamy rozwidlenie rzeki a w oddali widzimy kościół w otmęcie i między drzewami komin krapkowickich zakładów. Rozradowani wiemy, że zaraz będzie śluza. Tak tutaj po prawej musimy wpłynąć i już mamy odpoczynek – w końcu! Jednak nie jest to takie proste – rozwidlenie rzeki tworzy olbrzymią powierzchnię wody, a to zmaga… wiatr… ten męczący, dobijający człowieka wiatr… jednak trzyma nas myśl musimy dopłynąć zaraz przerwa i rozpędzeni wchodzimy w rozwidlenie, a tutaj niespodzianka – wiatr, który wiał cały czas tak samo w tym miejscu nie wiadomo skąd ma tyle siły, że staje się dla nas huraganem, od razu nas hamuje, fale miotają kajakiem. My walczymy, byle do przodu. Wiatr walczy z nami – byle hamować nas. I tak mijamy rozwidlenie. Jedna wielka walka o dopłynięcie do śluzy, walka o przetrwanie, albo my albo wiatr. Straszne, nikt z nas nie spodziewał się takiego czegoś. Nie wiadomo skąd ten wiatr, ale tak bardzo utrudnia nam życie. Teraz, gdy wszyscy już padają ze zmęczenia, na ostatniej prostej przed odpoczynkiem – on chce nas jeszcze zatrzymać! Ostatnimi siłami walczymy – trwa to wieczność. Byle zejść z rozwidlenia i schować się w kanale śluzowym. Jeszcze chwilka, już jesteśmy prawie na miejscu i udało się! W końcu! Tak! Jesteśmy w kanale śluzowym! Po lewej krzaki i drzewa, ale jeszcze do włazów daleko, choć ciągle wieje a my już na ostatnich siłach, walczymy jeszcze te kilkadziesiąt metrów byle do śluzy. I dopływamy. Jesteśmy już w śluzie, możemy odpocząć – nareszcie! Ach, co to za błogie uczucie. W końcu możemy odłożyć wiosła. Śluzowanie trwa kolejne 20 min. Wrota otwierają się i nagle nie wiadomo skąd wszyscy pełni energii rzucili się do płynięcia. Pędzimy, nie przeszkadza nam już wiatr, fale, słońce, które nas oślepia. Liczy się tylko cel, mianowicie port, jeszcze chwila, jeszcze kilkaset metrów. Damy rady. Błyskawicznie wiosłując w kilka chwil od śluzowania docieramy do mety, tak, nareszcie już koniec. Wyciągamy kajaki na brzeg i pierwsze zdanie zmęczonych uczestników jakie pada na brzegu brzmi: kiedy powtarzamy? A nagle słychać odpowiedź: ale tym razem na żaglówkach! I wszyscy padają nie ze zmęczenia, ale ze śmiechu. Tak o to zakończył się nasz próbny spływ. Na mecie byliśmy krótko po godzinie 18, zatem płynęliśmy około 3 godzin w tym dwa śluzowania po 20 min. Po zmierzeniu odległości, jaką statek pokonał okazuje się, że płynęliśmy 18 km. Podsumowując: trasa ze Zdzieszowic z promu samochodowego do Krapkowic do portu przy ujściu Osoblogi jest bardzo malownicza. Przed pierwszą śluzą w Krępnej towarzyszą kajakarzą wspaniałe lasy łęgowe. Za nią krajobraz się zmienia, choć nie traci w żaden sposób na uroku. Droga jest piękna, ciekawe są zakręty rzeczne. Śluzowanie jest świetnym przeżyciem, dodatkowo obiekty hydrotechniczne również robią kompletnie inne wrażenie z wody. Jednak odcinek między śluzami wynosi 12 km. Trzeba liczyć się mocnym wiatrem, dużymi falami oraz niezliczonymi prądami na zakolach. Z tego względu należy odcinek ten zaliczyć do trudnych i przeznaczony jest dla doświadczonych i co ważne silnych kajakarzy. Choć piękno tej trasy można by polecić każdej osobie – ale może zamiast kajakiem to właśnie żaglówką lub motorówką. |
Menu |